Pamiętam manewry wojskowe tuż przed wybuchem wojny, wojsko na podwórku, czołgi na szosie, dalekie odgłosy artylerii, wreszcie kopanie okopów przy szosie Tarnopolskiej i tłumy uciekinierów z centralnej Polski z maskami przeciwgazowymi u boku. Wreszcie pamiętam, jak wkroczyli bolszewicy do Zbaraża. Było to w wrześniową niedzielę. Panowała wtedy piękna pogoda, a promienie słoneczne nadawały otoczeniu złocisty odcień jesieni. Od tego czasu moje doświadczenia stały się bardziej wyraźne. Wtedy zaczęła się okupacja sowiecka, a z nią nowe porządki. Starsi mówili, że w sklepie była chałwa, nafta i nic więcej. Na ulicy pojawiał się od czasu do czasu człowiek z werblem i ogłaszał mitingi lub odczytywał jakieś odezwy i rozporządzenia. Wkrótce odbyły się wybory do rad, znamienne m.in. dlatego, że do chorych wysyłano urny wyborcze, a w lokalach podawano 100 gramów wódki oraz to, że oficjalnie ponad 99% społeczeństwa „opowiedziało” się za przyłączeniem ziemi kresowej do Związku Sowieckiego. Wydarzeniom tym towarzyszyła hałaśliwa propaganda. Wkrótce, po tych wyborach, staliśmy się wszyscy obywatelami sowieckimi. Jednocześnie zaczęły się aresztowania ludzi pełniących w Polsce jakiekolwiek funkcje administracyjne i wojskowe, a następnie zaczęto wywozić całe rodziny na Sybir, głównie jednak Polaków. Władza sowiecka była dobrze poinformowana przez odpowiednich ludzi, kogo należy wysłać w okrutną podróż w bydlęcych wagonach na poniewierkę, często na śmierć. Wśród informatorów szczególną aktywnością odznaczali się komuniści oraz ludzie nieprzychylni Polakom na tamtych ziemiach. Kiedy na stacji w Zbarażu podstawiano transport towarowych wagonów z kominkami, był to znak zbliżającej się zsyłki - bez żadnego sądu i wyroku. Od czasu do czasu na ulicy widziałem sowieckich sołdatów w białych kombinezonach, w spiczastych budionówkach na głowach, czasami z przypiętymi nartami do butów. Stacjonowali oni w klasztorze oo. Bernardynów. Stosunkowo krótki okres władzy sowieckiej doprowadził do zniszczenia tradycyjnej społeczności Zbaraża. Nawet najwięksi miejscowi entuzjaści ideologii marksistowsko-leninowskiej zostali pozbawieni złudzeń, co do praktyki komunistycznego panowania. Ludzi młodych i starych wysłano na Sybir, innych do łagrów, wojska lub do pracy w kopalniach węgla w Donbasie. Kiedy w czerwcu 1941 roku wojska niemieckie uderzyły na Sowietów, zdawało się, że koszmar wreszcie się skończył. Zaskoczenie było tak duże, że Sowieci uciekali w popłochu zostawiając ciężki sprzęt wojskowy w bezładzie w różnych częściach miasta i okolicy. Jeden czołg przebił się przez mur i uderzył w ścianę kościoła, powodując pęknięcie ściany prawej nawy świątyni, drugi ugrzązł w bagnie rzeki Gniezna, tuż przy Czarnym moście, pozostałe zostały prawdopodobnie opuszczone bez walki przy szosie Tarnopolskiej i innych częściach miasta. W kierunku wschodnim, na drodze do Maksymówki, stał opuszczony wóz pancerny. Wszystkie te obiekty były później przedmiotem naszego technicznego zainteresowania i penetracji. Szczególnym zainteresowaniem dzieci cieszyły się kółka z przekładni czołgów oraz maski przeciwgazowe, z których wycinaliśmy gumy na proce. Krytyczną noc przesilenia spędziliśmy w piwnicy pod stodołą, zza której słychać było głosy żołnierzy sowieckich. Z piwnicy widzieliśmy płonące wieże kościoła oo. Bernardynów a później przez wiele dni czarne dymy palących się magazynów paliw płynnych. Niemcy opanowali miasto bez walki, w ciągu jednej nocy. Wydarzenia te pozostawiły w mojej świadomości żywe wspomnienia do dzisiaj. Kiedy skończył się koszmar sowiecki, zaczął się wkrótce nazistowski. Początkowo nic nie zapowiadało mających nastąpić okrucieństw w postaci eksterminacji Żydów i Polaków. Pewnego dnia na naszym podwórku pojawili się żołnierze Wermachtu (był wśród nich również Ślązak, który mówił po polsku) i zażądali wydania koni dla wojska. W naszej rodzinie z pokolenia na pokolenie hodowane były konie półkrwi angielskiej. Były to dwie siwej maści kobyły, bardzo starannie utrzymywane przez ojca. Ich charakterystyczną cechą było to, że z domu wyruszały raczej niechętnie, ale gdy napotykały przed sobą inny powóz konny, starały się go wyprzedzić. Ponadto, do domu zawsze wracały szybko i bezbłędnie. Otóż, po targach z udziałem Ślązaka, udało się ojcu uratować jedną kobyłę, natomiast druga została zabrana za pokwitowaniem, które miało być podstawą do rekompensaty po wojnie. Ze względów wojskowych konie w tamtych czasach były w dużej cenie. Z tego też powodu miały one wystawiane dokumenty podobne do dzisiejszych paszportów osobowych.
W nowych warunkach, w miarę upływu czasu, poziom egzystencji ludności polskiej znacznie się pogorszył. Powstałe wkrótce władze ukraińskie zaczęły przeprowadzać aresztowania. Aresztowano m.in. mego ojca pod zarzutem posiadania nielegalnie amunicji z czasów I Wojny Światowej, którą znaleziono pod podłogą w spichrzu. Sąsiada Karola Bojarczuka aresztowano ponieważ przy jego domu znaleziono granat. Pana Tendaja, kolonisty pochodzącego z Wołynia, który zdołał uratować się przed wywózką na Sybir, aresztowano nie wiadomo za co. Wszyscy oni byli torturowani, ale po interwencji uczciwych znajomych Ukraińców, na szczęście wrócili do domu. Potem ograniczono władzę Ukraińców na rzecz Niemców w ramach Generalnego Gubernatorstwa. Na mieszkańców nałożono obowiązkowe dostawy zboża i mięsa pod groźbą kary śmierci, wysyłania do obozów koncentracyjnych lub w najlepszym razie do pracy w Niemczech. Mój brat Karol został powołany do pracy w Arbeitsamt`cie na kolei w Tarnopolu. Wprowadzony przez Niemców system administracyjny doprowadził do tego, że w domu nie było mąki do pieczenia chleba, gdyż nie wolno było mleć zboża. Posiadanie natomiast żaren zagrożone było karą śmierci. Apetyt na pierogi był jednak tak duży, że mąkę na pierogi mieliliśmy u sąsiadów, mimo zagrożenia. Pierogi, szare w wyglądzie, nie były jednak z tej mąki zbyt smaczne. Nielegalne trzymanie i ubój trzody chlewnej również było surowo karane, co nie przeszkadzało, że w wielkiej konspiracji miało miejsce. Równolegle z wymienionymi problemami realizowano program „ostatecznego rozwiązania”, czyli mordowanie ludności żydowskiej. Podczas słonecznego dnia 31 sierpnia 1942 roku, w miasteczku rozległy się strzały. Była to akcja likwidacji getta w Zbarażu. Większość Żydów, mieszkańców miasta wywieziono do obozu śmierci w Bełżcu [1,2], część wymordowano na miejscu w okolicach zamku zbaraskiego. Tylko jednostki zdołały się uratować i przechować u mieszkańców Zbaraża i okolic. W ten starannie zaplanowany sposób zlikwidowano kilka tysięcy mieszkańców miasteczka. Ludność narodowości polskiej była również eliminowana ze środowiska przez Niemców w wyniku wysyłania na przymusowe roboty do Niemiec lub mordowana przez banderowców. Mieszkańcy okolicznych wiosek organizowali samoobronę, ale gdy to nie pomagało emigrowali do miasta. Był to wielki szok dla spokojnych, nikomu nic nie winnych mieszkańców okolic Zbaraża. W naszym domu zamieszkiwali w tych czasach krewni oraz obcy ludzie, o których wspominam w innym miejscu. W tym czasie, szczególnym gościem naszych domów przy ulicy Długiej był niewidomy starzec, który w myśl dawnych tradycji miał prawo do spędzenia jednej doby w każdym kolejnym gospodarstwie. Człowiek ten o nieznanym dzisiaj imieniu i nazwisku był atrakcją dla dzieci, dzięki bogatym opowieściom bajek i zagadek, które w tamtych czasach przypominały dzisiejsze wieczorynki telewizyjne.
Pod koniec 1943 roku zbliżał się ze wschodu front. Wreszcie, w marcu 1944 roku, nastąpiło kolejne wyzwolenie Zbaraża. Przez miasto, a także przez ulicę Długą przewalał się cały transport wojenny: czołgi, samochody, działa małe i duże, armaty. Podczas walk o Tarnopol nastąpiły dni i noce życia w przyfrontowym miasteczku. W tym czasie regularne niemieckie naloty i bombardowanie obiektów wojskowych, cywilnych oraz szpitali terroryzowały mieszkańców Zbaraża. Pewnego dnia byłem świadkiem walki powietrznej dwóch samolotów. Początkowo nic nie wskazywało, że są to wrogie maszyny. Krążyły one blisko obok siebie jak dwa bociany nad swoim gniazdem. Wreszcie jeden z nich odpalił ładunek zapalający, który trafił prosto w słomiany dach jednego z domów przy ulicy Długiej, powodując wielki pożar kilkunastu gospodarstw. Ogień, podsycany wiatrem, przenosił się z budynku na budynek, aż został szczęśliwie zatrzymany i ugaszony tuż przed naszym gospodarstwem.
Gdy po przyjściu Armii Czerwonej w 1944 roku okazało się, że nadal istnieją antypolskie ataki, a w wyniku konferencji w Jałcie i Poczdamie, nie ma szans na utrzymaniu tej ziemi dla Polski, Polacy zaczęli masowo opuszczać swoją ojcowiznę pod groźbą okrutnej śmierci z rąk banderowców, względnie zsyłki na Sybir pod byle jakim zarzutem, chociażby za odmowę przyjęcia obywatelstwa sowieckiego. W takich okolicznościach minęło moje dzieciństwo. Po latach wracam wspomnieniami i tęsknię za dzieciństwem oraz miejscem, gdzie się urodziłem i spędziłem pierwszych kilkanaście lat życia. Kiedy zaistniały warunki, odwiedzam Zbaraż co kilka lat, odnajdując miejsca, ścieżki i kamienie z mego dzieciństwa. Nie można w pełni zrozumieć uczucia, jakie byli mieszkańcy Kresów żywią do swoich miejsc urodzenia i dzieciństwa, bez osobistego poznania tego uroczego kraju, jego mieszkańców oraz stosunków społecznych panujących tam na tle historii.
Dzisiaj nie ma już tej dawnej ulicy Długiej w Zbarażu i choć nazwa pozostała, to żyją tam już inni ludzie. Plan i spis mieszkańców ulicy Długiej w Zbarażu przed 1946 rokiem przedstawiam w załączniku. Mimo, że żyliśmy w czasach wojny, terroryzmu, wywózek i przesiedleń, tamte czasy kojarzą mi się ciągle z dzieciństwem. Miałem tam kolegów w sąsiedztwie: Jaś Bojarczuk i Mietek Stankiewicz. W jakimś sensie również: Kazik Bojarczuk i jego młodsza siostra Helena, Nuśka Stankiewicz, młodsza siostra Mietka, oraz Staszek Garguliński i może jeszcze kilku innych.
Dla nas Polaków początek końca starej ulicy Długiej zaczął się właściwie w atmosferze września 1939 roku, kiedy to Czarnym Szlakiem na ziemię zbaraską napadli Sowieci ze wschodu. Wydarzenie to sugestywnie opisał Jacek Kaczmarski [3].
Ballada Wrześniowa
1. Długośmy na ten dzień czekali
Z nadzieją niecierpliwą w duszy
Kiedy bez słów towarzysz Stalin
Na mapie fajką strzałki ruszy.
Krzyk jeden pomknął wzdłuż granicy
I zanim zamilkł zagrzmiały działa
To w bój z szybkością błyskawicy
Armia Czerwona wyruszyła.
Ref.: A cóż to za historia nowa?
Zdumiona spyta Europa
Jak to – To chłopcy Mołotowa
I sojusznicy Ribentroppa,.
2. Zwycięstw się szlak ich serią znaczył
Sztandar wolności okrył chwałą
Głowami polskich posiadaczy
Brukują Ukrainę całą.
Pada Podole, w hołdach Wołyń
Lud pieśnią wita ustrój nowy
Płoną majątki i kościoły
I Chrystus z kulą w tyle głowy.
Ref.: Nad polem bitwy dłonie wzniosą
We wspólną pięść, co dech zapiera
Nieprzeliczone dzieci Soso
Niezwyciężony miot Hitlera.
3. Już starty z map wersalski bękart
Już wolny Żyd i Białorusin
Już nigdy więcej polska ręka
Ich do niczego nie przymusi.
Nową im wolność głosi Prawda?
Świat cały wieść obiega w lot
Że odtąd jeden łączy sztandar
Gwiazdę, sierp, Hackenkreuz i młot.
Ref.: Tych dni historia nie zapomni
Gdy stary ląd w zdumieniu zastygł
I święcić będą nam potomni
Po pierwszym września – siedemnasty,
I święcić będą nam potomni
Po pierwszym – siedemnasty.
Mieczysław Szustakowski
Literatura:
1. Nizkor FTP file: camps/aktion.reinhard/belzec/belzec.09
2. Nizkor FTP file: camps/aktion.reinhard/belzec/belzec.10
3.Jacek Kaczmarski, Ballada wrześniowa 1982: Internet, http://www.kaczmarski.art.pl/tworczosc/wiersze_alfabetycznie/kaczmarskiego/b/ballada_wrzsniowa.php
Wstawił Bogusław Szarwiło Źródło: http://mszustakowski.atspace.com/Moje_wspomnienia/